Piękną zimę mamy, prawda?
Dziś mam wam sporo do opowiedzenia, więc zaczynajmy!
Poniedziałek,
Dwudziesty pierwszy listopada.
Właśnie była godzina
wychowawcza. Wpatrywałam się w okno. Obserwowałam pierwsze w tym
roku opady śniegu. Biały puch powoli okrywał okolicę. Ciągle
myślałam o tym, jak będzie wyglądała moja jutrzejsza rozmowa z
Tomkiem. Patrycja ma nas dodatkowo gdzieś zabrać, więc już sama
nie wiem, co czuję. Podekscytowanie? Strach? Tremę? To wszystko
bardzo się we mnie miesza. Nie mogę doczekać się tych wydarzeń,
a jednocześnie chcę je mieć już za sobą.
Teraz właśnie
decydował się los klasowych mikołajek. Wychowawca podchodził do
każdej ławki z pudełkiem wypełnionym karteczkami na których są
imiona ludzi z klasy. Każdy losuje jedno imię i ma tej osobie kupić
coś na mikołajki. Tu moje dawne liceum wypadało o wiele lepiej, bo
tam takie losowanie odbywało się nawet miesiąc przed mikołajkami.
I nikt nie był przeciwko mnie, pomimo że i tam nie miałam żadnej
koleżanki.
W końcu wychowawca podszedł do mnie. Z racji, że
jestem w ostatniej ławce to i losowałam ostatnia. Nie zdziwiło
mnie, że został tylko jeden los i de facto nie miałam już czego
losować. Na karteczce były moje personalia. Klasa za bardzo mnie
nie lubi żeby było to zrządzenie przypadku. Chcieli mi dokopać.
Chociaż w sumie nawet nie wiem jak to zrobili, przecież nie można
świadomie wybierać wylosowanej osoby. Po moim dogadaniu Dagmarze
czułam się silniejsza, ale ta sytuacja sprawiła, że kiełkowało
we mnie coś w rodzaju strachu. Co mogą jeszcze szykować?
To,
że to jest podstęp klasy niejako potwierdziło ich własne
zachowanie, gdy wychowawca wziął ode mnie los i na szybko stworzył
nowy ze swoim nazwiskiem. Klasa wyraziła pomruk niezadowolenia, że
to nie fair. Doceniam fakt, że pan Maciołek chciał mi pomóc, ale
tylko mi zaszkodził. Z drugiej strony pozytywnie się zaskoczyłam,
bo myślałam, że po naszej rozmowie darzy mnie sporą
niechęcią.
Wtorek, Dwudziesty drugi listopada.
Śnieg
nadal pięknie się trzyma. Od samego rana byłam zestresowana, bo
nie wiedziałam, czy tata zgodzi się na dzisiejsze zajęcia u Tomka
a tym bardziej, żebym gdziekolwiek z nim jechała. Ku mej radości
zgodził się i jeszcze zawiózł mnie na zajęcia. Chyba powoli
przechodzi mu to obrażanie się na mnie, bo ostatnio zamieniliśmy
nawet parę słów. Jasne cieszy mnie to, ale nie niweluje stresu
przed rozmową z Tomkiem, a na niej najbardziej mi zależy.
Zastanawiam się, dlaczego tata tak łatwo zgodził się na
rehabilitację z Tomkiem. Czy w przeciwieństwie do dyrektora nie
wierzy w plotki o romansie? A może po prostu mu na mnie nie zależy?
Wolałabym tę pierwszą opcję.
Niwelowaniu stresu nie pomógł
fakt, że Tomek przez całe zajęcia praktycznie nie odezwał się do
mnie ani słówkiem, nie licząc wydawania poleceń. Byłam bliska
płaczu. Jednak po pierwsze nie chciałam okazywać słabości, a po
drugie nauczyłam się malować i to całkiem mocno, by nie było
widać tej opuchlizny po całych dniach pełnych ryczenia. Nie
chciałam żeby mi się rozmazało. Jednak makijaż ma więcej wad niż
zalet, bo nie dość, że ukrywa mój jedyny atut urody, czyli baby
face, to jeszcze sensorycznie mi przeszkadza. Nienawidzę uczucia
czegokolwiek na twarzy w takim stopniu, że ledwo mogłam skupić się
na wykonywaniu zadań. Kiedy pod koniec zajęć nie padło żadne
słowo na temat naszej sytuacji, byłam bliska załamania nerwowego.
W tym samym czasie przyszedł do mnie SMS. Tomek wręcz mnie zachęcał
do odczytania wiadomości, więc byłam pewna, że fizjoterapeuta wie
co się święci. W istocie tak było. Pisała jego żona. Wiadomość
głosiła, że mam z Tomkiem godzinę na pogadanie, potem ona wpadnie
po nas z Pauliną.
- Od początku to zaplanowaliście, tak?
Dlatego się do mnie nie odzywałeś podczas zajęć?
-
Dokładnie tak, moja droga. Wiedziałem, że twoje mięśnie zaczną
się niepotrzebnie spinać, kiedy zaczniemy mówić o rzeczach dla
ciebie emocjonujących. Wybacz moją nietaktowność, ale powinnaś
zmyć ten makijaż. Po pierwsze i najważniejsze widzę, że jest ci
w nim niewygodnie, a po drugie za przeproszeniem wyglądasz jak
matrioszka.
Zaśmiałam się, napięcie powoli zaczęło ze mnie
schodzić.
- Wiesz, chciałam być ładna. - Zaczęłam się z
nim droczyć, w sumie sama nie wiem po co.
- Tak, wiem, że
jesteś przeciętnej urody, ale nie ma w tym nic złego. Bardziej
interesuje mnie to że twój układ nerwowy nadmiernie cierpi. To co,
idziemy do umywalki? - Wskazał gestem dłoni ów przedmiot w kącie
gabinetu.
Ochoczo się zgodziłam, chociaż dla zgrywy udawałam
obrażoną. Ostatecznie podeszliśmy do umywalki gdzie delikatnie
przemył mi twarz pozostawionym tu dawno temu przez Patrycję
resztkami płynu do demakijażu, a następnie ochlapał nieznacznie
buzię wodą z kranu. Na koniec wytarł mi facjatę ręcznikiem. To
wszystko było takie niesamowite, specjalnie dla mnie! Czułam się
taka malutka, opiekowano się mną tak jak zawsze powinno. Z
wdzięczności aż się do Tomka przytuliłam. Uciecha nie trwała
jednak długo, bo rozmowa szybko powędrowała na temat naszego
pseudo romansu. Usiedliśmy z kubkami czarnej herbaty na kozetce i
dyskutowaliśmy.
- No i jak chcesz mu udowodnić to, że nic
nas nie łączy? Przecież o wiele łatwiej udowodnić, że coś
istnieje niż to, że nie istnieje. - Nie byłam przekonana do jego
wizji, w której mamy się postawić dyrektorowi.
- Masz
wszystkie rozmowy ze mną czy to na messengerze, czy SMS-y prawda?
-
Tak, i wszystkie potwierdzają, że jesteśmy blisko i że pomagacie
mi w sprawie Pawła.
- Ale czy potwierdzają jakikolwiek
romans?
- Nie, bo żadnego nie było. No i zawsze widujemy się
w trójkę.
- Właśnie. Więc w następnym tygodniu pokażemy
mu wszystko. Nie będzie miał na nas żadnych dowodów. Za to, co
robimy po zajęciach, o ile nie jest to właśnie romansowanie, nie
ma prawa nas rozliczać.
- Jesteś pewien?
- W sumie to
nie, ale na pewno musimy zdementować te plotki.
- Ale ja się
boję...
- Wierz mi, ja też i to bardzo, lecz nie możemy
zostawić tak tej sprawy. A teraz ubieraj się, bo z tego, co widzę
przez okno to Patrycja i Paulina właśnie przyjechały.
Szybko
się ubraliśmy i wyszliśmy na zewnątrz. W aucie okazało się, że
jedziemy nad zalew. Nad ten sam zalew gdzie rzekomo zginął Paweł!
Łzy napłynęły mi do oczu. Już chciałam prosić Patrycję, by
odwiozła mnie do domu, bo nie dam rady. Jednak gdy tylko otworzyłam
usta, by się odezwać, siedząca obok mnie Paulina chwyciła mnie
dość mocno za dłoń.
- Nina, chcesz wiedzieć co się stało,
prawda?
- Tak, wkurzają mnie te wszystkie domysły...
- I
po to tam jedziemy! Udało się znaleźć ratownika, który tego dnia
pilnował zalewu i dość dobrze zapamiętał twoją mamę. Zgodził
się na spotkanie, ale tylko nad zalewem.
- Ale jak to
pamięta...? - Łzy ciekły mi po policzkach.
- Jej trudno nie
zapamiętać. A ty się nie bój, bo damy radę. - Poklepała mnie po
dłoni.
Na miejscu zastanawiałam się jak będę iść, skoro
już na parkingu śnieg sięgał mi do kostek. Tomek chyba już
wcześniej o tym pomyślał, bo wyjął z bagażnika sanki i to takie
z oparciem. Kiedy już mnie na nich posadził, ruszyliśmy w stronę
jeziora. Obserwowałam biały krajobraz rozświetlany jedynie
latarniami. Jasne światło odznaczało się zdecydowanie na tle
ciemnego już nieba. Wtedy uświadomiłam sobie, że jednak kocham
zimę, właśnie za ten klimat. Nagle poczułam na sobie letnie
słońce. Znowu miałam osiem lat i byłam niesiona na plecach przez
Oskara w stronę zalewu, a obok biegł roześmiany Paweł. Paweł,
który nie miał twarzy. Tak bardzo przestraszyłam się własnych
zdeformowanych wspomnień, że natychmiast wróciłam do śnieżnej
rzeczywistości. Wróciłam w bardzo dobrym momencie, bo nad
zamarzniętą taflą wody czekał już na nas barczysty mężczyzna.
Nazywa się Staszek i nie było trzeba go długo namawiać do
zwierzeń.
- Czy pamiętam? Proszę państwa, kto by tej
wariatki nie pamiętał! Dawno takich cyrków nikt tu nie odstawiał
jak ta Piotrowicz! Przed śmiercią chłopaczka to wiele razy tu była
i wykłócała się ze mną, żeby nie wpuszczać dzieci! Aż pewnego
dnia przyjechała tu z policją i twierdziła, że tu się ten mały
utopił! Nie było go tu na pewno, bo wiem, jak chłopaczek wyglądał.
Często z nim tu się przychodziła gdy się ze mną wykłócała.
Biedne dziecko, zawsze takie przestraszone. Chciałem nawet
powiedzieć władzom, jak było naprawdę, ale jej mąż mnie
ubłagał, żebym nic nie gadał. Do dziś żałuję, że się
zgodziłem, proszę państwa.
Od kiedy usłyszałam ten
wywód, nic nie było już takie samo. Niczego z dalszej części
tego wieczoru już nie pamiętam. Ani drogi do domu, ani tego, co
było w domu. Nawet tego, jak spisałam te wspomnienia. Po prostu
ocknęłam się i było już dziś. Dziś z moim mętlikiem w
głowie.
Może jak w następnym tygodniu wszystko sobie
poukładam, to wam się z wami tym podzielę.
Trzymajcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz