Już wszystko wiem. Zawsze myślałam, że prawda na temat tego, co
naprawdę stało się z Pawłem, przyniesie mi pewnego rodzaju
wyzwolenie. Nic bardziej mylnego! Teraz w mojej głowie jest jeszcze
więcej pytań i niedomówień niż wcześniej. Dobrze, że chociaż
wam mogę się wygadać. Może gdy to wszystko spiszę, będzie mi
łatwiej?
Czwartek, Drugiego lutego.
Mieliśmy jechać
z Patrycją w umówione miejsce już we wtorek, ale niestety wtedy
nie mogła, więc pojechaliśmy dziś. W sumie mi to aż tak się nie
śpieszyło, ale widziałam, że czekanie zdecydowanie wykańcza
Tomka. Na wtorkowych i dzisiejszych zajęciach zdecydowanie nie był
sobą. Miał nieobecne spojrzenie. Analizowanie wykonywanych przeze
mnie ćwiczeń szło mu z oporem, pomimo że zazwyczaj przychodzi mu
to niemalże automatycznie. Zawsze, kiedy pytałam, czy mogę mu
jakoś pomóc, albo czy ma do mnie pretensje, kręcił przecząco
głową i mnie przytulał. Nie mówił przy tym ani słowa. Miałam
dość takiego Tomka! Byłam wkurzona na moją matkę i na jego ojca.
Czemu oni nam to zrobili?!
Na szczęście dziś po zajęciach
ruszyliśmy natychmiast do auta młodego małżeństwa. Dziś to
Patrycja służyła mi za asekurację. Ona również prowadziła
auto. Jej mąż wydawał się przebywać w innym wszechświecie.
Długa
droga znów przebiegała w ciężkiej ciszy. Było mi niedobrze od
tego milczenia! Żeby oderwać myśli, próbowałam wewnętrznie
narzekać na bezśnieżną zimę. Nie pomogło. Wszystkie moje myśli
koncentrowały się albo na przygnębionym Tomku, albo na tajemnicy
Pawła.
W końcu dotarliśmy na skraj naszej gminy.
Patrycja zaparkowała pod biblioteką. Nie była to dobrze mi znana
główna biblioteka, lecz jej filia. Miejsce wyglądało na
zapomniane nawet przez pana Boga. Podwórze nie należało do
najczyściejszych, a ceglany budynek sprawiał wrażenie nieco
zaniedbanego. W środku nie było lepiej. Ściany pomalowane na bladą
zieleń nie pasowały ani do szarych, bardzo śliskich kafelek, ani
do półek z taniej sklejki, które sprawiały wrażenie tak
kruchych, jakby zaraz miały pęknąć pod ciężarem stojących na
nich książek. Wszystko oświetlały trzy słabe żarówki zwisające
z sufitu. Przywitał nas masywny, siwy pan. O jejciu, ale gruby!
Ledwo dawał rade chodzić. A myślałam, że to ja jestem ulana.
Kafelki były, tak jak mówiłam bardzo śliskie. Bałam się chodzić
się po bibliotece nawet z asekuracją. Po paru krokach postawiłam,
że jednak poczekam na starej wersalce, która była ustawiona
pomiędzy dwoma regałami. Patrycja stwierdziła, że sama pójdzie
po to, czego to szukamy, a ja zostanę z jej mężem, który dziś do
szukania zdecydowanie się nie nadawał.
Po chwili młoda
kobieta wraz z bibliotekarzem zniknęli w czeluściach drugiego
pomieszczenia. Między mną a Tomkiem zapadła długa cisza. Cisza,
cisza, cisza! Mam jej już serdecznie dość! Niczego dobrego nam nie
przyniosła, wręcz przeciwnie! Tomek przypominał bardziej ducha niż
człowieka. Strasznie było mi go żal. Jednak mój egoistyczny
strach był większy niż jakiekolwiek współczucie. Dlatego
podjęłam bolesny dla nas obojga temat.
- Jeśli... jeśli to,
co będzie w pamiętnikach, potwierdzi twoje przypuszczenia... to
nadal będziemy mieć razem zajęcia? - Zapytałam, wpatrując się w
niego usilnie. Mimo wszystko nie umiałam nazwać rzeczy po
imieniu.
Fizjoterapeuta wyglądał tak jakby, dopiero teraz
obudził się z jakiegoś wielogodzinnego, głębokiego transu.
-
Ja... ja nie wiem.... to wszystko jest zbyt trudne... - Nawet na mnie
nie patrzył. Wzrok miał wbity w podłogę.
- Czyli już mnie
nie lubisz? - Język działał mi szybciej niż mózg. Jak mogłam
palnąć taką dziecinną głupotę?! Tomek chyba doszedł do
podobnego wniosku, bo uśmiechnął się pod nosem. Nie był to
jednak ciepły uśmiech. Raczej ironiczny. Spojrzał na mnie. Teraz
wyglądał na poirytowanego.
- Ty serio myślisz, że to
wszystko jest takie proste? Boże, jak ktokolwiek mógł pomyśleć,
że mam romans z kimś tak infantylnym?! - Tutaj już wybuchł. Słowa
fizjoterapeuty dochodziły do mnie jakby z opóźnieniem, ale za to
bardzo wbiły mi się w mózg i serce. Zgarbiłam się trochę
bardziej niż zwykle. Tomek przybrał taki wyraz twarzy, jakby chciał
mnie przeprosić. Nie zdążył. Na horyzoncie pojawili się Patrycja
z bibliotekarzem. Kobieta z bardzo poważną miną niosła w rękach
jakąś starą gazetę. Staruszek odezwał się pierwszy.
- Wójt
Nowakowski to się zapieklił, gdy ten artykuł o jego córeczce
wyszedł! Natychmiast kazał ten numer ze sprzedaży wycofać. Ja
jednak nie dałem się propagandzie. Już raz komunę przeżyłem,
drugi raz cenzurze nie ulegnę! - Bibliotekarz wypiął dumnie
brzuch, zupełnie jakby przechowywaniem tej gazety wygrał walkę z
poprzednim ustrojem.
Ręce mi zadrżały. Artykuł o mamie? Czy
tam znajdziemy prawdę o Pawle?
Patrycja usiadła obok mnie. W
rękach miała archiwalny numer lokalnej gazety „Głos Orzechowca”.
To wydanie wyszło tydzień po śmierci Pawła. Żona Tomka szybko
otworzyła egzemplarz na jednej z ostatnich stron. Postukała palcem
w krótki artykuł. Skupiłam na nim wzrok.
„Wnuk wójta
zmarł tragicznie. Czy matka chłopca coś ukrywa?
Tydzień
temu w rodzinie naszego wójta – Stanisława Nowakowskiego doszło
do tragedii. Jego wnuk, Paweł Piotrowicz (lat osiem) zmarł
tragicznie. Chłopiec utonął w przydomowym basenie na własnym
podwórku. [...] Zdziwienie budzi natomiast zachowanie matki dziecka.
Aniela Piotrowicz (z domu Nowakowska) próbowała wmówić
policjantom, iż tragedia miała miejsce na zamkniętym tego dnia
zalewie, pomimo że służby od początku wiedziały, gdzie dziecko
straciło życie. Czy Aniela coś ukrywa? Dlaczego do tej pory nie
zostały jej postawione zarzuty zaniedbania syna? Czyżby wójt
swoimi znajomościami chronił córkę?”
Jak to?! Jak to?!
JAK TO?! Przez myśli przebiegało mi miliony pytań, ale zanim
zdążyłam je sformułować, cały świat jakby drgnął. Nastała
całkowita ciemność.
Pierwsze co poczułam to zapach
świeżego, zimowego powietrza oraz coś mokrego na twarzy. Dłuższą
chwilę zajęło mi zrozumienie, że jestem na zewnątrz. Leżałam
na ławce przed budynkiem biblioteki. Na twarz spadały mi płatki
świeżego śniegu. Wpatrywały się we mnie trzy zmartwione pary
oczu. Tomek od razu mnie przytulił i zaczął przepraszać. Tak
jakby to on był winny całej tej sytuacji! W końcu się ode mnie
odkleił. Pomógł mi usiąść. Po moich milionowych zapewnieniach,
że nie potrzebuję lekarza, odezwała się Patrycja.
- Nina,
powinnaś pogadać z rodzicami.
Pokręciłam przecząco głową.
-
Nie chcę....
- Kiedyś będziesz musiała. – Patrycja nadal
twardo obstawiała przy swoim.
- Daj jej spokój, może
potrzebuje czasu? Nie widzisz, w jakim jest stanie?! - Tomek nagle
stanął w mojej obronie. Jego żonę aż zamurowało! Czułam, że
zaraz mogą zacząć się kłócić i chciałam temu zapobiec.
-
Chcę się z nimi skonfrontować, po tym, jak przeczytam te
pamiętniki. Jednak nie umiem się za to zabrać...
- Tak jak
mówiłem, zrobimy to razem. Może za tydzień u nas po zajęciach? -
Zaproponował fizjoterapeuta. Ja tylko kiwnęłam znów głową, tym
razem twierdząco.
Tomek i pan bibliotekarz pomogli mi
dojść do auta, a ten drugi dał mi woreczek miętowych cukierków
czekoladowych. Według niego dobrze działają na zawroty
głowy.
Droga do domu znów przebiegła w ciszy, aczkolwiek
teraz mi już nie przeszkadzała, chyba nawet przysnęłam. Tata o
nic nie pytał. Na progu wcisnęłam mu kit, że dzisiejszy obiad mi
zaszkodził.
Kiedy byłam już u siebie, od razu się położyłam.
Nie miałam siły na nic innego. Jedynie Paulinie zdałam krótki
raport z dzisiejszej wizyty w bibliotece. Dobrze, że nie zablokowała
mnie na messengerze. Ciekawe czy odczyta wiadomość?
Uff,
to napisałam wszystko, co chciałam!
Trzymajcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz