Z jednej strony mam wam o czym opowiadać, a z drugiej nie wiem, czy
to wszystko jest takie ważne. I tak wam wszystko opiszę, bo inaczej
nie dowiem się co o tym myślicie.
Wtorek, Szóstego
grudnia.
Jeśli mam być szczera to grypa mnie nie opuszcza.
Postanowiłam jednak pójść dziś do szkoły. Trzeba dać
wychowawcy przygotowany dla niego prezent. Oskar w moim imieniu kupił
mu jakiś najtańszy zestaw perfum. Szkoda by było mu tego nie dać,
skoro już poświęciłam te pieniądze z mojej renty. Rodzice nawet
nie próbowali zatrzymać mnie w domu, pomimo że mój stan było
widać na kilometr.
Szkolny korytarz przywitał mnie iście
świątecznym klimatem. W największym jego rogu stoi biała choinka
ozdobiona czerwonymi bombkami oraz równie czerwonymi lampkami
imitującymi płatki śniegu. Znad sufitu zwisają różnego rodzaju
łańcuchy, głównie z papieru czy anielskiego włosia. Do ziemi
poprzyklejane są wycięte z kolorowego papieru bombki i choinki.
Strasznie śliskie jak na moje kule.
Kiedy wraz z panią Kasią
weszłyśmy do podobnie przyozdobionej sali lekcyjnej przywitały
mnie oskarżycielskie spojrzenia. Nie miałam jednak czasu na głębsze
analizy, bo było już po dzwonku i do klasy wszedł pan Maciołka.
Po
krótkiej przemowie wychowawcy na temat tego, jak ważne w naszej
kulturze są mikołajki, przeszliśmy do rozdawania prezentów. Ja od
nauczyciela dostałam najtańszy zestaw kolorowych długopisów oraz
dyskontową czekoladę ze Stokrotki. Oczywiście dałam mu te
perfumy. Ta scena oczywiście nie uszła uwadze klasy. Niby tak mnie
nienawidzą, a jednocześnie tak mocno obserwują! Żałosne.
Usłyszałam różne szepty typu: „O, ma następnego”.
Ewentualnie od tych bardziej obeznanych z literaturą: „Niezła
lolitka z niej”. Oczywiście pan Maciołka głuchy nie jest, do
niego też to wszystko dotarło. Położył mi dłoń na ramieniu i
przez chwilę spoglądał na mnie przepraszająco. Po chwili się
odezwał.
- Powinnaś wrócić do domu, ledwo siedzisz.
Kiwnęłam
głową. Miał rację. Już czułam się aż tak źle, że
wystarczyło jedno spojrzenie ludzi z klasy, abym czuła się
największym przegrywem w całej galaktyce. Wychowawca wymienił dwa
zdania z panią Kasią. Nauczycielka zaprowadziła mnie do gabinetu
pielęgniarki. Stamtąd zadzwoniła po tatę. Ojciec oczywiście nic
nie powiedział, ale w aucie dało się wyczuć, że jest na mnie
wściekły. W końcu to już któryś raz musiał odebrać mnie
wcześniej. Do Tomka oczywiście też nie pojechałam. Z tego powodu
irracjonalnie czułam się przez niego strasznie opuszczona.
Środa,
Siódmego grudnia.
Zdecydowanie nauczyłam się doceniać dnie
spędzone w domu. Nie muszę jeść śniadania z tą bandą upiorów.
Mogę sobie udawać, że śpię. Kiedy wszyscy rozejdą się do
swoich prac i przedszkoli wstaję, zmieniam piżamę na czystą i
rozpoczynam swój spokojny dzień. Tak było i dziś rano. W miarę
rozluźniona wstałam, przebrałam się i ruszyłam do kuchni. Po
śniadaniu składającym się z płatków na sucho po ścianach
ruszyłam do mojego pokoju. Byłam nawet w dość dobrym nastroju, bo
zimowe słońce pięknie ozdabiało każde pomieszczenie. Czułam się
na tyle dobrze, żeby wypełnić mój dzień czymś innym niż
spanie. Wracając do siebie, zauważyłam, że drzwi do pokoju Oskara
są niedomknięte. Bardzo mnie wkurzają takie półprzymknięte
drzwi. Chcąc je zamknąć, zbyt mocno oparłam się na klamce.
Padłam jak długa na progu pokoju starszego brata. Po jako takim
zebraniu się do kupy ogarnęłam pomieszczenie wzrokiem. Coś mi tu
nie grało. Oskar jest rodzinnym pedantem, skąd więc te papierzyska
na podłodze? Przeczucie mnie tknęło i na czworakach ruszyłam ku
białym kartkom. Chyba jednak mam jakąś intuicję, bo dowiedziałam
się z nich czegoś, co nawet w najgorszych przypuszczeniach nie
przyszłoby mi na myśl! Niektóre kartki były nadszarpnięte. Tak
jakby Oskar chciał je zniszczyć w chwili gniewu, ale w ostatnim
momencie się opanował. Treść zapisków zwaliła mnie z nóg! Były
to rozległe opinie od trzech różnych psychiatrów. Patrząc na
datę badań wszystkie były wykonywanie parę miesięcy po śmierci
Pawła, czyli Oskar miał wtedy czternaście lat. O dziwo wszyscy
byli zgodni co do diagnozy. Według nich Oskar był niedostosowany
społecznie z dużymi skłonnościami do zaburzeń osobowości w
przyszłości. Psychiatrzy stwierdzili również u niego depresję
spowodowaną stratą młodszego brata. W rozległych opiniach było
też stwierdzenie, że nasi rodzice nakładają na niego zbyt dużą
odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo. Innych dokumentów z
dalszego leczenia nie było. Czyżby rodzice przerwali terapię syna,
bo nie spodobało im się to co odkryli specjaliści? Wcale bym się
nie zdziwiła, gdyby tak było. Z drugiej strony, jakie
niedostosowanie? Jaka depresja? Przecież uczy się, pracuje, pewnie
ma jakichś znajomych. Po chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo
mało o nim wiem. Nawet nie jestem pewna czy ma znajomych, więc co
mogę wiedzieć o jego zdrowiu psychicznym? No i czemu mnie też nie
zabrano do psychiatry albo chociażby psychologa? Żałuję jedynie,
że nie miałam ze sobą telefonu, zrobiłabym zdjęcia tych diagnoz.
Postanowiłam jednak szybko napisać do Tomka. Zostawiłam papiery
tak jak leżały i po ścianach ruszyłam do własnego pokoju,
uprzednie zamykając drzwi Oskara. Będąc u siebie, otworzyłam
laptopa i weszłam na fejsa. W aktualnościach wyskoczył mi profil
gabinetu Tomka. Fizjoterapeuta reklamuje się w internecie. Szuka
pacjentów z okolicznych wsi i miasteczek, bo wiadomo, że w jednej
wsi nie ma zbyt wielu niepełnosprawnych dzieci, a Tomek właśnie
specjalizuje się w rehabilitacji neurologicznej dziecięcej. Tak, ja
pomimo wieku też zaliczam się do neurologii dziecięcej, bo jestem
niepełnosprawna od urodzenia.
Jednak nie o tym miałam pisać.
Zobaczyłam na profilu gabinetu zdjęcia pięknie ubranej choinki,
przy niej siedziały na swych wózkach inwalidzkich dwa kaszojady w
wieku przedszkolnym, a obok nich stał uśmiechnięty Tomek. Opis
zdjęć głosił, że te dzieci pomagały mu ubierać drzewko.
Poczułam nagły przypływ gniewu i łez. Czemu nie ja?! Czemu nie
poczekał z ubieraniem choinki do czasu aż wyzdrowieję i pomogę
mu?! Pewnie ma mnie dość. Dzieci w porównaniu do mnie są słodkie
i bezproblemowe. Pewnie lubi je bardziej ode mnie. O mnie przy
pierwszej lepszej okazji by zapomniał. Te dzieci to na pewno jego
ulubieni pacjenci! Z hukiem zamknęłam klapę laptopa. Dopiero po
godzinie doszło do mnie, jak głupia była moja reakcja. Jak mogę
być zazdrosna o dzieci?! Nie mogę mu kazać, by lubił tylko mnie.
Nie mógł też czekać z ubieraniem choinki, bo w takich gabinetach
im szybciej wpadnie się w świąteczny klimat, tym lepiej. Zresztą
skoro nie jestem zazdrosna o Patrycję to dlaczego o dzieci już tak?
Ogarnęłam się. Zostawiłam pod postem serduszko, po czym napisałam
fizjoterapeucie czego dowiedziałam się o Oskarze. Po paru godzinach
Tomek odpisał, że pogadamy o tym na żywo, gdy już wrócę do
niego na zajęcia.
Uff, no to wszystko na dziś. Trzymajcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz